Przed nami decydujące starcia półfinałowe PlusLigi. Niestety, te pierwsze mecze można chyba najlepiej podsumować tytułem tego felietonu. Spodziewałem się czegoś zupełnie innego, myślę zresztą że podobne oczekiwania mieli eksperci i kibice. Liczyliśmy zgodnie, że będą to spotkania pasjonujące, bardziej wyrównane i zawierające mnóstwo dobrej siatkówki.
Zamiast tego oglądaliśmy dwa szybkie starcia, w których na dobrą sprawę tej wielkiej gry było jak na lekarstwo. Chcieliśmy dramaturgii, a był dramatyczny poziom dwóch drużyn, które nie dźwignęły chyba ciężaru odpowiedzialności. Czy w rewanżach będzie równie lekko, łatwo i przyjemnie, czy może wreszcie doczekamy się walki i tego, co tygryski lubią najbardziej?
Czy ZAKSA Kędzierzyn-Koźle i PGE Skra dokończą z łatwością dzieła? Szczerze mówiąc trudno uwierzyć w to, by Jastrzębski i Asseco Resovia w zaledwie kilka dni odbudowały mistrzowską formę. Po obu tych ekipach spodziewałem się zdecydowanie więcej, jastrzębian obstawiałem nawet jako potencjalnego czarnego konia tych play-offów.
Ale na boisku okazało się, że sprytny lis Ferdinando ich przechytrzył, tak dokręcając śrubę swojej drużynie, że forma przyszła w odpowiednim momencie.
O tej śrubie wiem od moich kolegów i przyjaciół z boiska, którzy opowiadali, że ostatnio faktycznie mocno popracowali nad siłą. I stąd wzięła się ich wyraźna porażka w ligowym meczu w Rzeszowie, po którym pojawiły się już wnioski, że ZAKSA się nie podniesie. Okazało się, że ciężkie treningi pomogły wygrać pierwszy półfinał w Jastrzębiu-Zdroju.
Ale moim zdaniem, ważniejszy od samych przygotowań mistrzów Polski był po prostu pierwszy set meczu w Jastrzębiu. Przecież lepiej go rozpoczęli gospodarze, przeważali, mieli cztery punkty przewagi. Po spotkaniu dowiedziałem się, że mistrzowie byli gotowi na taki scenariusz, szykowali się, by przetrzymać pierwsze strzały, a potem ruszyć do kontrataku. A jastrzębianie musieli pokonać nie tylko ZAKSĘ, lecz głównie swój strach i swoje ograniczenia.
Ekipa trenera Lebedewa, która grała fantastycznie przez cały sezon zasadniczy, zawiodła jak na razie w jednym, lecz kluczowym półfinałowym spotkaniu. W moim odczuciu zżarły ich własne oczekiwania, własne chęci.
Powinni byli grać z uśmiechem na twarzach, tymczasem na ich obliczach było widać presję, oczekiwania wobec siebie, a to wszystko ich w tym momencie przerosło. Sprytne lisy z Kędzierzyna wykorzystały ten moment słabości, a na pewno pomógł im w tym fakt, że większość z nich zna już smak walki o medale, czy o złoto. Po drugiej stronie tacy gracze, jak Maciek Muzaj czy Kuba Popiwczak po raz pierwszy w życiu mieli możliwość walczyć samemu o największe cele i to było widać. Trzeba też jednak dodać, że ZAKSA zagrała jak przystało na wielkich mistrzów. Niczym bokser, który wytrzymał falę uderzenia w pierwszym secie, gdy rywal okładał go pięściami. Potrafili się umiejętnie zasłonić, przeczekać nawałnicę, a później wypunktować rywali.
Żałuję tylko tego, że nie było to bardziej wyrównane spotkanie, które mogłoby stać się wizytówką naszej ligi. Patrząc na obecny system play-off, który nie wybacza wpadek, to jastrzębianom będzie bardzo trudno wrócić do gry w Kędzierzynie.